Dzisiejszy dzień spędzamy nad Dunajem, w miejscu gdzie rzeka spotyka się z łukiem Karpat i Górami Wschodnioserbskimi. Rozległa rzeka, która spokojnie płynie przez pół Europy musi znowu przecisnąć się przez wysokie przełomy. Ze względu na to ukształtowanie terenu nazywane jest to „Żelazną Bramą”(po rumuńsku: Porțile de Fier, po serbsku: Гвоздена врата, Gvozdena vrata). Żelazna Brama Dunaju jest zlokalizowana między miejscowościami Orszowa w Rumunii a Golubac w Serbii.
My nadjeżdżamy tu właśnie od strony Serbii. Naszym pierwszym przystankiem jest właśnie twierdza w Golubacu. Nazwa „Golubac” może pochodzić od słowiańskiego słowa „golub” lub „golubica”, które oznacza gołębia lub gołębicę. To mogło odnosić się do ptaków naturalnie zamieszkujących tutejsze skały opadające do Dunaju.
Sama twierdza ma bardzo bogatą i burzliwą historię. Ze względu na swoje strategiczne położenie wiele razy była zdobywana i często przechodziła z rąk do rąk. Pierwszy raz w kronikach pojawia się w XIV wieku jako baza Węgrów, ale najprawdopodobniej fortyfikacje istniały w tym miejsc już dużo wcześniej. Głównymi lokatorami w twierdzy byli na zmianę – Serbowie, Turcy i Węgrzy.
Zarówno twierdza jak i teren dookoła są bardzo dobrze utrzymane – oznaczone trasy zwiedzania, tablice informacyjne i interaktywne ekrany, a na zewnątrz ławeczki, kwiaty itp. Jest co oglądać. Myślę, że gdyby nie ograniczał nas czas, moglibyśmy spędzić tu pół dnia!
Jedyną „rysą” są panowie pilnujący terenu, którzy za pomocą gwizdka upominają, gdy wejdzie się gdzieś gdzie nie wolno. Momentami czujemy się jak na meczu pikarskim;). No i jest dosyć gorąco (grubo ponad 30 stopni), więc procesory wolno chodzą i czasem złapanie wszystkich na jednym zdjęciu, to nie lada sztuka 😉
Za Golubacem droga zaczyna przypominać te, które widzieliśmy w górach Albanii lub Czarnogóry – wysokie skały, urwiska zakręty, tunele, wiadukty. Trzeba jednak przyznać, że to nie żadna tam podrzędna górska dróżka, ale porządna droga – bez żadnych niespodzianek typu zarwany asfalt i mijania się na centymetry z samochodami nadjeżdżającymi z naprzeciwka.
Dawniej ten szlak miał jeszcze większe znaczenie logistyczne i strategiczne. Pierwszą drogę w tym miejscu zbudował rzymski cesarz Trajan. Mówi o tym jedyna zachowana do współczesnych czasów kamienna tablica „informacyjna”. Wykuty na skale napis z początków II w. n.e. brzmi:
„Syn boskiego Nerwy i panujący cesarz, Nerva Traianus Augustus Germanicus Pontifex Maximus, po raz czwarty dysponujący tribunicia potestas, Pater patriae i po raz trzeci konsul, pokonując góry i usuwając skały, zbudował tę drogę.”
Co ciekawe, niemal w tym samym miejscu, ale po drugiej stronie rzeki patrzy na nas wykuta w skale twarz ostatniego króla Daków, Decebala. To właśnie Ci dwaj władcy na przełomie I i II w. n.e. walczyli ze sobą o panowanie na tych terenach. W wyniku tych działań Rzymianie podbili królestwo Daków, którego terytorium znajdowało się mniej więcej na obszarze dzisiejszej Rumunii (Dacja).
Pomnik Decebala to mierzaca 43 m wysokości i 32 m szerokości rzeźba w skale przedstawiająca twarz władcy. Co ciekawe ta monumentalna rzeźba wcale nie jest bardzo stara! Jej wykonanie zlecił w 1993 roku rumuński biznesmen, mecenas sztuki a zarazem historyk amator, Iosif Constantin Drăgan (oficjalna strona projektu: https://decebalusrex.ro/). Główne pracę trwały przez 10 lat (1994-2004). Najpierw wysadzono skałę dynamitem, tworząc ogólny zarys rzeźby. Następnie do pracy przystąpiło 12 rzeźbiarzy-alpinistów. Podczas rejsu po Dunaju dowiadujemy się, że mimo, że projekt jest już skończony, to od czasu do czasu trwają tam jeszcze prace. Obecnie bardziej realistycznego charakteru ma nabrać królewska fryzura;)
Wykonanie rzeźby podobno pochłonęło około 1 miliona dolarów. A pomysłodawca miał inspirować się wyrzeźbionymi w górze Rushmore w Południowej Dakocie (USA) wizerunkami czterech prezydentów USA.
Późnym wieczorem, po ostatniej w trakcie naszej podróży kontroli granicznej i zmianie czasu o godzinę(!?) przekraczamy rzekę i wjeżdżamy do Rumunii!